Pewnie słyszałeś o The Bucket List – liście rzeczy do zrobienia przed śmiercią, na którą wpisujesz wszystko to, czego chcesz doświadczyć, gdzie pojechać, co zobaczyć, czego spróbować, co przeżyć, by później punkt po punkcie realizować swoje cele i marzenia i cieszyć się wspaniałym, barwnym i szczęśliwym życiem.
Idea jest bardzo pozytywna. W teorii bucket listy mają pomóc w zarządzaniu życiem i zauważeniu, co jest dla nas tak naprawdę ważne. W praktyce, zadziwiająco, przynoszą skutki dokładnie odwrotne.
Tożsamość autora
The bucket list wymaga od autora wysiłku i wypisania minimum 100 punktów. Należy kontynuować pisanie aż do osiągnięcia tej liczby, by dogłębnie poznać siebie. Te punkty, na których najbardziej nam zależy mogą nie skrystalizować się od razu, stąd potrzeba wysiłku i rzetelnej samoanalizy. Nie każdy jednak chce ten wysiłek podjąć, dlatego dla „mniej kreatywnych” pojawiły się posty z sugerowanymi punktami do dopisania, rozwiązując problem niemiłej konieczności zajrzenia wgłąb swojej duszy.
Od pływania z delfinami i przejażdżki roller-costerem, przez szpagaty lub medytowanie w Tybecie, aż po zgubienie się w lesie lub… seks z młodszym o dziesięć lat kochankiem. Te hasła nie zostały zaczerpnięte z blogów amerykańskich nastolatek, ale z polskiej blogosfery związanej z rozwojem osobistym. Serio serio. Dostępne są też aplikacje gromadzące cele i marzenia wpisywane przez użytkowników, które łatwo można przypiąć do swojej wirtualnej listy i odhaczać „pizzę w Rzymie”, „skoki na bungee”, „piknik w Central Parku”, „spontaniczną kąpiel w fontannie”.
Pomijam już przedmiotowe traktowanie relacji jak w przypadku wspomnianego wyżej kochanka. Co jednak z punktami, które nie są zależne od autora listy lub wręcz zakładają spontaniczność i dzieło przypadku? A jeśli te momenty się nie wydarzą? Będziemy niezadowoleni? Będziemy chcieli na siłę do nich doprowadzić?
Zadziwiająco często wszystkie te punkty pojawiają się na jednej liście, należącej do jednej i tej samej osoby. Czasem są wręcz sprzeczne. Czytając taką listę możemy zastanawiać się, jak jednej osobie udało się wygrzebać z własnej duszy tak rozbieżne tematycznie i światopoglądowo cele i marzenia, tworząc tak kuriozalne zestawienie.
I to pytanie ma swoją odpowiedź: trudno by były to faktycznie nasze cele, wynikające z naszych przekonań i naszego wewnętrznego ja, skoro zaczerpnęliśmy je zainspirowani postem „160 rzeczy, które powinieneś zrobić do trzydziestki” lub „Twoja bucket list – tysiąc punktów, które możesz dopisać do swojej listy” (a takie posty naprawdę pojawiają się na wielu blogach o rozwoju osobistym) lub dodaliśmy do swojej listy w jednej z aplikacji do bucket list. Tylko gdzie podział się sens listy?
Co z naszym prawdziwym „ja”?
Tymczasem rzeczywiste pragnienia ukryte są często głęboko w naszej podświadomości, a my nie zadajemy sobie trudu, by do nich dotrzeć. Wręcz odwrotnie, zakopujemy je pod kolejnymi warstwami przypadkowych celów, wytworzonych przez nasze ego („głaskanie tygrysa? to byłoby epickie!”) lub wykreowanych przez innych autorów.
Nawet jeśli próbujemy odnaleźć własne dążenia, może zagłuszać nas ego, które chętnie zauważy, że na liście dużo lepiej wygląda skok ze spadochronem, niż przygotowanie znakomitego posiłku dla znajomych, a marzenie o miesiącu na Mazurach nie wydaje się tak bardzo trendy jak wyjazd do Nowego Jorku, mimo że nigdy wcześniej nie interesowały nas sporty ekstremalne ani kultura Ameryki.
A przecież każde prawdziwe marzenie wypływa z naszego wewnętrznego, głębokiego przekonania, że to jest właśnie to, co nas uszczęśliwi i czego chcemy, jest w pełni zgodne z naszym światopoglądem i zainteresowaniami. Jeśli tak rzeczywiście jest, nie potrzebujemy w tym temacie podpowiedzi. Nie dajmy się łudzić, że zaproponowane przez kogokolwiek w blogowym poście pragnienia i cele do zrealizowania przed śmiercią są naszymi własnymi.
Nieaktualne cele
Jednym z założeń listy jest przypominanie nam o życiowych celach. Jednak na przestrzeni lat zmieniamy się i nasze postrzeganie świata też się zmienia. Dojrzewamy do pewnych tematów, wkrótce niektóre z nich wydają nam się kaprysem nastolatka. Czasem zdarzają się przełomy, ale najczęściej jest to bardzo powolny proces zmian, niezauważalny z dnia na dzień.
Dlatego nie mam zaufania do długoletnich list rzeczy, których pragniemy i mimo, że mogą być dobrym źródłem do analizy, nigdy nie powinniśmy podchodzić do nich jak do życiowego drogowskazu. Wręcz odwrotnie, warto zawsze poddawać wcześniej wyznaczone cele w wątpliwość, bo może już od dawna nie są naszymi własnymi.
Nie stosując tej higieny, może się zdarzyć, że odhaczając kolejne punkty nie będziemy czuć takiej satysfakcji, jak nam się z początku wydawało, a będzie tak dlatego, że będziemy robić to z przyzwyczajenia, z założenia, a nie z głębi serca.
Sztuka wyboru
Ok, ale co jest złego w 100 marzeniach, jeśli będą one naszymi własnymi, sporządzonymi własnoręcznie przez nas i aktualnymi? Podpisuję się obiema rękami pod dążeniem do życia według własnoręcznie wyznaczonych celów. Jednak trudno mi uwierzyć, że aż 100 różnych rzeczy w życiu w tym samym czasie ma dla Ciebie tak wysoki priorytet, a nawet jeśli tak jest, wcześniej czy później będziesz musiał wybrać.
Zajmując się realizowaniem postanowień z bucket listy musimy zrezygnować (często nieświadomie) z innych naszych dążeń i skierować uwagę w konkretne miejsce. Zawsze jest koszt, który trzeba zapłacić – coś, co będzie dla nas niedostępne, co nas ominie, za co będziemy musieli podziękować. Nie da się być w dwóch miejscach w tym samym czasie, nie da się jednocześnie być szalejącym singlem i mieć wielką rodzinę i dom z ogródkiem.
Nie możemy pozwolić sobie na bezmyślne dodawanie kilkudziesięciu czy kilkuset punktów do listy celów, jeśli nazywamy nasze życie świadomym. Dlatego właśnie każdy punkt trzeba tak dokładnie weryfikować. Warto przejrzeć listę, jeśli taką mamy, i zastanowić się: gdybyś miał umrzeć jutro, niezrealizowania których punktów byłoby Ci naprawdę żal? Który byś zrealizował, gdyby dano Ci czas na spełnienie tylko jednego z nich? Czy w ogóle zastanawiałbyś się nad tymi przepisanymi z cudzych bucket list? Czy byłaby to przejażdżka na słoniu? Głaskanie tygrysa? Skok na bungee? A relacje z bliskimi?
To, co naprawdę ważne
Ponoć bucket lista przypomina o tym, co jest w życiu naprawdę ważne. Zadziwiające, jak wielu ludzi uważa, że wszystkie te doświadczenia na liście mają tak ogromną wagę dla ich życia. Paradoksalnie rzeczy, które w dłuższej perspektywie są naprawdę istotne, nigdy nie trafiają na bucket listy – relacje, samopoznanie, życiowe wartości.
Jednym z sugerowanych pytań do bucket list jest „czego żałowałbyś na łożu śmierci?”. Ja prawdopodobnie nie żałowałabym nieodbytej przejażdżki na słoniu, nieobejrzanego musicalu na West Endzie, niezrobionej okładki dla Harper’s Bazaar.
Jedyne, czego mogłabym żałować, to pomylenia priorytetów.
Inne wpisy, które mogą Cię zainteresować: