Grudzień w skrócie | Deadliny, Święta i tydzień wakacji!

„Zachowanie umiaru w życiu wydobywa czar pięknych wspomnień i przedmiotów”. Oj tak. Dlatego to bardzo dobrze, że grudzień jest w roku tylko jeden! Pewnie dlatego był dla mnie tym razem piękniejszy niż zwykle – inny nie tylko od pozostałych jedenastu miesięcy, ale i od wszystkich ostatnich grudniów w moim życiu.

Pierwsze zdanie to słowa Marty z Mikrożycia, będące częścią jej artykułu o prostym życiu. Zajrzyjcie koniecznie, bo to ważne słowa.

Fotografia i praca

Listopad i grudzień dla ślubnych fotografów to dwa najtrudniejsze miesiące w roku – pracy (tej przy komputerze) jest najwięcej, a w dodatku pojawia się wielka presja: każdy chce otrzymać zdjęcia przed Świętami, niezależnie od dat widniejących w umowie. Chcąc umożliwić odbiór zdjęć przed Wigilią wszystkim naszym Parom, od lat w grudniu jak szalona drukuję odbitki, projektuję albumy, przygotowuję piękne paczki i obrabiam tyle plików, ile tylko dam radę.

Ale wiecie jak to jest: doby nie rozciągniemy, więc zawsze musi się to odbyć jakimś kosztem. Na drugim planie ląduje wtedy to, co nigdy nie powinno stanąć drugie w kolejce do realizacji: sen, regularne posiłki i komfort psychiczny.

Nie mogę powiedzieć, by tym razem udało mi się zupełnie uniknąć efektów przepracowania, ale dzięki temu, że postawiłam przed sobą zdrowsze oczekiwania (na przykład oddanie części, a nie całych materiałów z lutowymi deadlinami przed Świętami), pracowałam zdecydowanie mniej intensywnie niż w poprzednich latach. A patrząc wstecz, mam na myśli naprawdę absurdalną intensywność.

Druga zmiana to wcześniejsze zakończenie pracy – w poprzednich latach pracowałam nawet do później nocy z 23 na 24 grudnia. Nawet jeśli koniec prac planowałam kilka dni wcześniej, w ostatniej chwili nadchodziły dodatkowe zamówienia na zdjęcia dla rodziny i nie miałam serca odmawiać. W tym roku nie musiałam tego robić, bo po prostu wyznaczyłam deadline na tego rodzaju zamówienia.

Trzecia kwestia to świadoma rezygnacja ze wszystkich obowiązków, których wykonanie nie jest w tym momencie niezbędne do działania firmy. Odrzuciłam w grudniu realizację wszystkich zadań związanych z celami marketingowymi Yourstory.pl i Zenblogiem, po to by zachować szczątki work-life balance.

I czuję, że na dobre mi to wyszło. Moje Święta przedłużone były aż do Nowego Roku, a teraz czuję, że wróciłam z nową energią do działania i nowymi pomysłami. Pracując przez pierwszy tydzień stycznia zrobiłam ogromnie dużo i znów czuję się skuteczna i silna.

W work-life balance nie chodzi o to, by cały czas było 50:50. Czasem musi być 10:90, potem 90:10, by na koniec znów zyskać idealną równowagę.

Relaks i życie prywatne

Wiecie co robimy, gdy mamy z Kamilem naprawdę MAŁO czasu na przyjemności (lub ogólnie – dla siebie)? Te chwile, który mamy, wykorzystujemy na sto procent!

Z biegiem lat jestem coraz lepsza w wyłączaniu tej natrętnej lampki w mojej głowie, alarmującej o rzeczach do zrobienia w przyszłości i stresach w przeszłości. Włączam ją wtedy, gdy jest mi potrzebna – gdy planuję lub analizuję. Dzięki temu mam poczucie, że wykorzystuję w pełni potencjał czasu – zarówno tego przeznaczonego na pracę, jak i na odpoczynek.

Czytanie w kawiarni

Od wielu miesięcy książki czytamy głównie w kawiarnianym fotelu, z kawą, herbatą lub świeżo wyciśniętym sokiem z grejpfrutów na podorędziu. To dlatego, że w domu zawsze jest coś do zrobienia i trudno z czystym sumieniem poświęcić się lekturze.

Przeczytaliśmy tak już szereg tytułów i przyzwyczailiśmy ekipę Green Cafe Nero do naszych lnianych, yourstorowych toreb, na maksa wypakowanych książkami. Nie, nie możemy zabierać po jednej na głowę – zawsze równolegle czytam kilka, i nigdy nie wiem, na którą z nich będę mieć akurat ochotę. Nic się nie da zrobić. 😉

Takie wyjście „w teren” z książką lub laptopem ma kilka plusów. Poza zwiększeniem koncentracji nad zadaniem (czytanie, pisanie, praca przy laptopie – co innego masz w zasadzie do roboty?), nie pozwala na uleganie swoim perfekcjonistycznym zapędom. W kawiarni napisałam dla Was ostatnią notkę o fotografowaniu przy pomocy sprzętu, któremu daleko do profesjonalnej lustrzanki – przeczytacie ją tutaj. Ograniczony czas (wreszcie kawa się skończy, a głupio byłoby zamawiać trzecią…) sprzyja cięciom niepotrzebnych wątków. To idealne rozwiązanie dla mnie – miłośniczki gatunku „wpisu szkatułkowego”, z wątkiem w wątku pobocznego wątku. 😉

Wracając do czytania (wątek w wątku – sami widzicie…), w grudniu za nic nowego tak w pełni i na 100% się nie zabrałam. Nadal kończę „Sapiens” Harariego i „Gdziekolwiek jesteś, bądź” Kabat-Zinna. Napoczęłam tylko leciutko prezenty świąteczne (od czego są Święta!): mikołajkowe „Narzędzia tytanów” Timothy’ego Ferrisa(to nawet przed Świętami – sztos!), „Biznes do góry nogami wywrócony” mojego ulubionego przedsiębiorcy świata i „Mindfulness. Droga do kreatywności”, Danny’ego Penmana.

Jeśli ostatnią książkę chodzi, niestety, raczej nie zostanie moją ulubioną. To, co odróżnia ją od świetnego „Gdziekolwiek jesteś, bądź” Jona Kabat-Zinna, to niestety duży nacisk na zrealizowanie sztywnego, zaprojektowanego przez autora programu i rozpoczynanie go od początku za każdym razem, gdy nie uda nam się wytrwać w postanowieniu codziennej, 45-minutowej medytacji. Kłóci mi się to z samą ideą mindfulness, jako „beznapinkowej” i wolnej od ambicji drogi do porozumienia ze swoim wnętrzem.

O „Narzędziach tytanów” i „Biznesie do góry nogami” Bransona, na pewno będę jeszcze wspominać, w Święta przeczytałam zbyt mało, by opowiedzieć Wam o nich więcej.

Święta

Jeśli już o Świętach mowa… minęły wspaniale, nawet lepiej niż z K. sobie wyobrażaliśmy. Dobrze, spokojnie, z rodziną, nastrojowo, miło, ciepło i bardzo, bardzo radośnie.

Bonus? Wyszły wszystkie nasze kulinarne specjały! 😀 Nie specjalnie lubię świąteczne jedzenie, ale to w tym roku było przepyszne – chyba po kilku latach wegańskiego gotowania doszliśmy do niezłej wprawy. 😉

Ale i tak największym hitem stołu okazało się to, co zaaranżowane było na szybko i spontanicznie, czyli paszteciki z ciasta francuskiego, z farszem z tofu, suszonych pomidorów i szpinaku. Nie chwaląc się, niebo w gębie, a ich przygotowanie zajmuje, łącznie z przygotowywaniem składników i pieczeniem, niecałą godzinę. Od Świąt zrobiliśmy je już dwa razy – to mówi samo za siebie! 😉

Były też wegańskie pasztety, grzybowa, barszcz, kapusta ze śliwką i w tradycyjnej wersji, tony pysznych pierogów u Dziadka, wegańska szarlotka i sernik (ten „kontrowersyjny”, bo z Lubaszki :P). I oczywiście królowa świątecznych dań: sałatka jarzynowa. Z majonezem. <3 Jeśli ktoś myśli, że osoby na roślinnej diecie coś ważnego w życiu omija, zapewniam, że to nie prawda. 😀

Piszę o jedzeniu, ale wiem, że Wy wiecie, że ja wiem, że wy wiecie, że wiem, że to nie o jedzenie w Święta chodzi, prawda? No. Więc Święta były piękne. W każdym aspekcie. Co ja tam Wam będę pisać. 🙂

Tydzień wakacji!

Oboje z K. między Świętami a Nowym Rokiem mogliśmy pozwolić sobie na wolne od wszelkich obowiązków. Cieszyliśmy się prezentami z takim zapamiętaniem, że spędziliśmy prawdziwie emeryckiego Sylwestra z książką i puzzlami. 😛

Cały ten tydzień był jak wyjęty z kalendarza planów i zadań do wykonania.

Każdemu życzę takiego czasu w roku, kiedy można wypocząć i zebrać myśli, zatęsknić za tym, co robimy na co dzień. Wtedy z pełną parą wraca się do wytęsknionych obowiązków – cieszą jak nigdy! 😀

Dobre filmy

Pierwsza, wypełniona pracą połowa grudnia narobiła nam smaczku na to, co po Świętach!

„Star Wars”

Byliśmy w kinie na nowej części „Star Wars”! Mimo, że kilka wątków rozegrałabym inaczej (Leia używa mocy? Żabo-zakonnice na bezludnej wyspie Luke’a Skywalkera – skąd w nich ta nasza kulturowość – Luke ich tego nauczył? No i oczywiście te wysokie gacie Kyle Rena, które chyba nie są już żadnym spoilerem!), to bawiłam się rewelacyjnie!

„Bawiłam” to jest idealne słowo na opisanie moich wrażeń na Star Wars. Po prostu byłam w tej historii! Musimy jednak wziąć pod uwagę, że jestem fanką całego uniwersum (obejrzałam z przyjemnością nawet tragiczne aktorsko i realizacyjnie pierwsze [tzn. pierwsze w chronologii uniwersum] części z Jar Jar Binskem – najbardziej irytującą postacią drugoplanową wszech czasów). Mogę nie być w pełni obiektywna (ale to naprawdę dobry film!).

„The Invisible Guest”

Słyszeliście o tym filmie? Ja też nie, a wyszedł w 2016 roku, z tym że spod ręki Hiszpanów. To kino najwyższej klasy, które śmiało porównywać można nawet do filmów Hitchcocka! I jest dostępny na Netflixie. 😀

Dla własnego dobra, nie szukajcie wiadomości o nim przed obejrzeniem, a już na pewno nie oglądajcie trailerów – zepsujecie sobie zabawę. Powiem Wam wszystko, co trzeba wiedzieć: mężczyzna budzi się w pokoju hotelowym obok zmarłej kochanki. Wszystkie okna i drzwi pokoju skutecznie zamknięte są od wewnątrz. Staje się naturalnie oskarżonym o zamordowanie dziewczyny, a pani prokurator (wspaniała rola!) próbuje dowieść prawdy.

Świetnie grają tam w zasadzie wszyscy – każda postać ma swój przekonujący charakter, bagaż, nawyki, talenty, a scenariusz jest mistrzowski. Dawno nie oglądałam czegoś tak dobrego. Dajcie znać, czy widzieliście. 🙂

„Richard Branson: Don’t Look Down”

Ostatnia rzecz z tej dziedziny to dokument opowiadający o wyprawie Bransona balonem (też dostępny na Netflixie). Historia jest nie-sa-mo-wi-ta, a Ci, którzy przeczytali książkę „Kroki w nieznane” wiedzą, że koniec filmu nie był jeszcze końcem balonowych przygód twórcy Virgin Group.

Jeśli lubicie temat bicia sportowych Rekordów Guinessa, ekstremalne wyprawy lub samą postać Richarda Bransona – to coś naprawdę dla Was. 🙂

Rekomendacje Zenbloga:

Na koniec, jak zawsze, lista wartościowych treści z sieci. Wyjątkowo będą tu treści nie tylko grudniowe, ale też z początku stycznia, a to dlatego, że są najbardziej aktualne teraz, na przełomie roku. Absolutnie nie możecie przegapić:


Jak minął Twój grudzień?

Co ciekawego zrobiłaś, przeżyłaś, odkryłaś? Będzie mi supermiło, jeśli podzielisz się w komentarzu wartościowym linkiem, książką, myślą lub muzyką – dzielenie się dobrem jest fajne!

Do zobaczenia w komentarzach! ?

Jeśli artykuł Ci się podobał, możesz polubić fanpage Zenbloga i śledzić blog w serwisie Bloglovin’ i na Instagramie. Będzie mi bardzo miło, jeśli dołączysz do grona obserwujących lub podzielisz się tym wpisem z innymi! ?


W listopadzie na Zenblogu ukazały się:

Kim jestem?

Aneta Kicman

Fotograf, freelancerka, magister filologii polskiej, optymistka, miłośniczka roślinnego jedzenia i życia w zgodzie ze sobą.

Moja firma:

Notatki z marginesów:

Miłość jest sposobem bycia. Energią emanującą z nas, gdy uwolnimy to, co ją blokuje.

- David R. Hawkins

Linki polecające:

Czego słuchać w trakcie pracy:

Ostatnio na blogu:

Zobacz również:

Instagram