Czego słuchać w trakcie pracy 1/2017 | Najciekawsze albumy 2016

Yeah! Nadszedł czas na cykl, który mimo, że bloga prowadzę zaledwie od kilku miesięcy, wiele osób zdążyło już polubić! Serdecznie dziękuję za miłe słowa od każdej i każdego z Was – będę się starać, by nowe odsłony tej serii również nie zawiodły. 🙂

Styczeń to czas podsumowań, dlatego dziś przedstawiam…

10 najciekawszych albumów 2016

idealnych do słuchania w trakcie pracy – łącznie prawie 8 godzin świetnej muzyki. Tym razem będzie dużo elektroniki!

Wiem, że każdy od swojego muzycznego tła oczekuje czego innego – sama raz potrzebuję ukojenia zszarganych nerwów, a innym razem nakręcenia do pracy, dlatego przy każdej treści, jak zawsze, umieszczam opis.

Ponieważ wiem, że części z Was dobrze pracuje się tylko przy muzyce instrumentacyjnej, zaznaczam przy każdym albumie, czy należy spodziewać się wokalu. Mam nadzieję, że zestawienie Wam się spodoba i pomoże Wam pracować produktywnie (i w miłej atmosferze!).

Poprzednie wpisy z tej serii znajdziecie tutaj:

A przed Wami 10 najciekawszych, wydanych w 2016 roku albumów, idealnych do słuchania w trakcie pracy:

1. Gogo Penguin, Man Made Object

Czas: 47 min. | Instrumentacyjne

Na początek album, który myślę, że będzie strzałem w dziesiątkę, niezależnie od Waszych muzycznych preferencji. Nie da się nie wczuć w jego rytm i energetykę. Man Made Object to rytmiczna mieszanka jazzu i elektroniki, z mocną obecnością fortepianu. Absolutnie świetne Unspeakable World po prostu budzi mnie do pracy, a kolejne kawałki utrzymują w stanie flow.

Płyta zwalnia na moment przy Quiet Mind i daje 4 minuty wytchnienia dla umysłu (tytuł dobrany idealnie), by za chwilę dać się wyżyć freelancerowi przy kawałku Smarra, a następnie przejść do spokojniejszych treści, aż do równie energetycznego jak początek płyty finału. Świetnie zbudowany album, idealny do pracy kreatywnej.

2. Kroki, Stairs

Czas: 27 minut | Wokal (ang.)

Po albumie Stairs, polskiej grupki Kroki, możecie spodziewać się trochę posępnego R&B, wymieszanego z elektroniką. Who are you fajnie wprowadza monotonne tempo, a ja bardzo lubię taką stałość rytmiczną przy pracy. Do tego nieco ospały, nie zgarniający całej uwagi wokal i można oddać się obowiązkom. Stairs dla niektórych mogą jednak być zbyt rozpraszające lub przygnębiające – włączajcie tylko, jeśli macie wypoczętą głowę.

3. Hælos, Full Circle

Czas: 48 min. | Wokal (ang.)

Full Circle, brytyjskiej grupy Hælos, to na pewno jeden z moich ulubionych albumów z tego zestawienia. Znowu elektronika, ale tym razem bardziej syntezatorowa, nowocześniejsza i może z większą dawką psychodelii niż nawiązująca do dawnego jazzu płyta Man Made Object (pierwszej w zestawieniu). No i pojawia się wokal – duet, w tym piękny, przypominający ducha, głos kobiecy, podążający za męskim i dla klimatu Full Circle robiący dużo. Płyta łączy bardzo spokojne, wręcz mistyczne kawałki (np. niesamowite Oracle, które mam nadzieję, będzie przynosić Wam ciągłe oświecenia w trakcie pracy ;)), z bardziej energetycznymi Dust, Seperate Lives czy utworem tytułowym. Idealna całość.

4. Izzy Bizu, A Moment of Madness

Czas: 1 h 6 min. | Wokal (ang.)

Jeśli potrzebujecie energii, przepisuję Izzy Bizu! Dziwna to płyta, bo łączy chyba wszystkie możliwe gatunki, a jednak składa się w piękną całość. Może to sprawa cudownie miękkiego, soulowego głosu Izzy, a może świetnych aranżacji. Płyta zaczyna się jazzowo-soulowym Diamond, przechodzi przez popowy White Tiger, następnie zahacza o funk (a ja kocham funk!), wraca do szalonego popu, potem jeszcze lecimy przez kilka kawałków soulu i R&B, popowe indie, a kończymy na soulowej elektronice i finale w postaci ballady do fortepianu (sic). Nie uwierzycie, że to świetna płyta, zanim nie przesłuchacie. 😉 Polecam szczególnie otwierające Diamond, lekko funkowe Skinny, cuuudowne Naive Soul, i Adam & Eve, przywodzące na myśl styl Amy Winehouse.

5. Carlos Santana, IV

Czas: 1 h 15 min | Wokal/instrumentacyjne

Nawet nie wiecie jak bardzo ucieszyło mnie wydanie płyty przez uwielbianego przeze mnie Carlosa Santanę. Kocham jednak Santanę dawnego – płytę Moonflower z 1977 roku, Black Magic Woman, Oye Como Va, Batukę albo Sambę Pa Ti. Płyta IV nawiązywać miała właśnie do pierwszych albumów, wydawanych pod rzymskimi numerami (tylko druga płyta nazywała się Abraxas). Włączyłam ją nie bez obaw, ale uspokajam – to naprawdę stary, dobry Santana i jego najświetniejsze solówki i aranżacje. Płytę otwiera iście dzikie, bardzo wpadające w ucho i nakręcające Yambu, a potem jest równie fajnie – bardzo lubię Anywhere You Want to Go, instrumentalne Fillmore East (naprawdę uau!), Love Makes The World Go Round, Freedom In Your Mind, All Abroad, znowu instrumentacyjne Echizo – mogłabym tak wymienić prawie wszystkie utwory z płyty. Nie odpowiada mi niestety głos wokalisty, ale nie zajmujmy się niuansami. 😉 Podsumowując, Santana w świetnej formie – jest impreza. Trzeba posłuchać!

6. Gabriela Parra, Suite of Dreams

Czas: 33 min. | Instrumentacyjne

W kontraście dla absorbującego Santany, Suite of Dreams to typowa muzyka-tło. Idealna, jeśli musisz coś napisać, idealna, jeśli chcesz odprężyć umysł. Proste, fortepianowe aranżacje i molowe, trochę smutne akordy zawsze się sprawdzają. Album jest dość krótki, a szkoda, bo wyjątkowo dobrze słucha się go przy wytężonej pracy, zwłaszcza, kiedy potrzebne jest skupienie i nawet Izzy Bizu lub Hælos angażowaliby zbyt mocno.

7. Max Richter, Nosedive (Black Mirror soundtrack)

Czas: 24 min. | Instrumentalne

Max Richter to ten sam człowiek, który stworzył znakomitą ścieżkę dźwiękową do filmu The Congress z Robin Wright (czyli Claire Underwood) w roli głównej. Soundtrack z Black Mirror nie mógł więc nie być arcydziełem (no, może trochę nadużywam tego słowa, ale jest naprawdę wybitny!). Nosedive to klasyczna muzyka tła, w której główną rolę odgrywa fortepian, a na drugim planie kompozycji dopełnia elektronika. Dla mnie, to wibrująca muzyka miasta i życia (The Journey na przykład do bólu przypomina mi Koyaanisquatsi Philipa Glassa – swoją drogą Koyaanisquatsi też bardzo polecam Wam do słuchania przy pracy!). Zatopicie się w nią bez rozsądku…

8. Philip Glass, Glassworlds Vol. 4

Czas: 1 h 1 min. | Instrumentacyjna

Jeśli już o Glassie mowa (poza Koyaanisquatsi napisał też piękną muzykę do Truman Show), sprawdziłam i on też wydał w zeszłym roku album, który dołączam chętnie do tego zestawienia, choć niestety jest to tylko zestawienie wcześniej powstałych utworów – głównie z filmu Godziny. Glass to oczywiście muzyka instrumentacyjna, fortepianowa i pod tym względem album nie zaskakuje. Najbardziej lubię nr 2 – Morning Passages, z lawiną dźwięków w finale i trochę nokturnowe Dead Things, przy którym zawsze widzę przed oczami lodowisko. 😀 Nie znam jeszcze tej płyty zbyt dobrze – sama będę słuchać jej dopiero trzeci raz.

9. Explosions In The Sky, The Wilderness

Czas: 46 min. | Instrumentacyjne

Na koniec zostawiłam dwie najbardziej niesamowite płyty tego zestawienia. Pierwszą z nich jest The Wilderness, zespołu Explosions In The Sky – płyta, która brzmieniem momentami przypomina Philipa Glassa, momentami Jeana Michela Jerre’a, a momentami najlepsze lata Pink Floyd (Pink Floyd mieli same „najlepsze” lata, ale mam na myśli głównie płytę Meddle) lub brytyjskiego rocka U2 (posłuchajcie tylko wstępu do Tangle Formations!). Jakkolwiek nieprzekonująco brzmi taki koktajl, przesłuchajcie album, zwłaszcza tytułowy, bardzo filmowy utwór The Wilderness, zapętlające się Infinite Orbit i przechodzące wszystkie etapy od narodzenia się do życia do wyciszenia – Landing Cliffs. Mam nadzieję, że będzie Wam się podobać równie bardzo, jak mnie!

10. Daughter, Not to Disappear

Czas: 47 min. | Wokal (ang.)

Nadszedł czas na ostatnią płytę i jednocześnie drugi z najciekawszych moim zdaniem albumów. Not to Disappear to piękna (i smutna niemożliwie) rock-elektronika. Przy okazji jest świetna do pracy kreatywnej – naprawdę inspiruje, a subtelny głos wokalistki nie rozprasza. Mam wrażenie, że Daughter momentami nie „śpiewa”, ale recytuje mantrę, a przez to wprowadza mnie w idealną do pracy monotonię dźwięków. Uwielbiam Numbers, Doing the Right Thing przypominające mi klimat Planet Caravan (czy ktoś jeszcze pamięta zespół Pantera?), How, pełne kakofonicznej perkusji i zawodzącej w smutku gitary, najbardziej żałosne ze wszystkich utworów – Alone (niech przykładem będzie tekst: I hate walking alone… I should get a dog or something… ;)), No Care, które powinno spodobać wszystkim miłośnikom Kasi Nosowskiej – każdy z utworów jest warty uwagi. Jeśli tylko nie przeszkadzają Wam depresyjne teksty, może będzie to i Wasza ulubiona płyta. 🙂


Przed Tobą prawie 8h słuchania!

Mam nadzieję, że przygotowane przeze mnie dźwięki umilą Ci działanie. 🙂
Daj znać, czy udało mi się trafić w Twój gust!

O jakich treściach chcesz przeczytać w kolejnej części cyklu Czego słuchać w trakcie pracy? O muzyce, audiobookach, podcastach, wykładach?

A może jest coś innego? 🙂


Inne wpisy, które mogą Cię zainteresować:


Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Kim jestem?

Aneta Kicman

Fotograf, freelancerka, magister filologii polskiej, optymistka, miłośniczka roślinnego jedzenia i życia w zgodzie ze sobą.

Moja firma:

Notatki z marginesów:

Miłość jest sposobem bycia. Energią emanującą z nas, gdy uwolnimy to, co ją blokuje.

- David R. Hawkins

Linki polecające:

Czego słuchać w trakcie pracy:

Ostatnio na blogu:

Zobacz również:

Instagram